Translate

czwartek, 3 lipca 2014

Chapter: 2

2 lipca.
Szara rzeczywistość zawsze pojawia się po cudownej nierealności.Często w snach widzimy siebie w naszym wymarzonym raju, każdy wyobraża sobie jak stoi pięknie ubrany w urokliwym miejscu.Najczęściej obok niego jest ukochana osoba.Jednak,gdy już wracamy na ziemię wszystko znika.Tak stało się dziś rano po moim obudzeniu.Przetarłam delikatnie oczy,przetrzepałam włosy palcami jednocześnie zakładając kapcie na stopy.Kolejny dzień przede mną.Weszłam do łazienki,umyłam zęby,po czym zbiegłam na dół.
-Sky już wszystko dobrze?-usłyszałam głos mamy dochodzący z salonu.
-Tak,co na śniadanie?-odparłam wchodząc do kuchni.
-Zostały dla ciebie tosty-oznajmiła.
Wzięłam talerz i usiadłam przy stole.Każdy kęs sprawiał,że mój głód malał.A z racji tego,iż wczoraj nie jadłam kolacji rano było on na prawdę duży.Popiłam gorącą herbatą,po czym wstawiłam naczynia do zmywarki.Udałam się do salonu gdzie mama oglądała Oprah, usiadłam na sofie obok niej.
-Co tam?-zapytałam niemrawo.
-Fajnie-rzekła wciąż patrząc w ekran.
Stwierdziłam,że z nią raczej nie pogadam,bo jest zbyt zajęta oglądaniem.Poczłapałam na górę,wyjęłam z szafy jasne jeansy,które od razu ubrałam.Spięłam włosy w koka,po czym narzuciłam na siebie miętową koszulkę z napisem "Do what U want".Dostałam ją kiedyś od babci,bo pomyślała,że będzie mi w niej ładnie.I faktycznie jest,bo usłyszałam to od Ariany Grande.
Usłyszałam głośne pukanie do drzwi-na sto procent Joel.
-Właź-mruknęłam.
-Sky idziesz na dzisiejsze spotkanie taty?-zapytał nie pewnie wchodząc do mojego pokoju.
-Nie chcę,a ty?-odparłam siadając na łóżku.
-Ja też,ale rodzice na pewno będę chcieli zabrać jedno z nas.-powiedział.
Mój wzrok utkwił na nim,próbowałam wyczytać z jego oczu do czego zmierza,ale nie potrafiłam.
-Jeśli chcesz zostać to ja pójdę.-wyszeptał dotykając lekko mojej dłoni.-Rozumiem cię.
-Dziękuje-przytuliłam go z całej siły.
-Nie ma za co,dobra uciekam do siebie-rzekł wychodząc.
To miłe,że Joel pójdzie zamiast mnie.Często jest tak,że raz biorą mnie,a raz jego i dziś pada kolej na mnie.Jednak brat poświecił się,co sprawiło,że zyskał w moich oczach wiele.
Postanowiłam poczytać książkę,otworzyłam balkon.Usiadłam na krześle kładąc nogi na krawędzie.Książka pt. "Dziecko ulicy",którą przysłała mi babcia spodobała mi się.Jest to przejmująca opowieść o losach dziecka porzuconego przez matkę i oddanego pod opiekę psychopatycznego ojca. Maltretowana przez rodzica ,zaniedbana przez macochę, Judy Westwater musiała radzić sobie sama od wczesnego dzieciństwa. Gdy miała 12 lat, uciekła z domu i błąkała się po ulicach Johannesburga. Brudna, schorowana i skrajnie wycieńczona postanowiła, że jeżeli przeżyje, w przyszłości pomoże bezdomnym dzieciom.
Tak bardzo się zaczytałam,że tylko wtargnięcie ojca do pokoju wyciągnęło mnie z powieści.
-Sky na pewno nie chcesz jechać?-zapytał z smutnym wyrazem twarzy.
-Nie,poczytam sobie.Z resztą jakaś zmęczona jestem,wczoraj trudno mi było zasnąć.-mówiłam.
-No cóż,trudno.Poznasz go innym razem.My wrócimy za 3 godziny-odrzekł całując mnie w czubek głowy.
Udało mi się bez walki przekonać tatę.Mogę zostać w domu sama i robić co tylko chcę.Spojrzałam na zegarek,który wskazywał 18:30.Ponownie usiadłam na balkonie czytając.Po chwili postanowiłam zadzwonić do babci.Wybrałam jej numer i czekałam,aż odbierze.
-Witaj wnusiu,co u ciebie?
-Cześć babciu,u mnie dobrze.A jak u ciebie??
-Smutno bez mojej Sky. Byłam dziś na basenie wiesz?
-To świetnie,trzeba trzymać formę.
-Słyszałam,że rodzice i Joel pojechali na kolejne spotkanie z jakimś gwiazdorem tak?
-Tak,tak.Ja nie chciałam.
-No,dobra skarbeczku muszę kończyć.Porozmawiamy później,trzymaj się.
-Pa babciu,kocham cię.
-No ja ciebie też,pa pa.
Odłożyłam telefon na półkę,opadłam na łóżko,po czym włączyłam telewizję.Pomyślałam,że przydałoby się coś zjeść.Zbiegłam na dół,otworzyłam lodówkę i przeskanowałam każdy produkt w niej.Po chwili wybrałam jakiś serek waniliowy.Usiadłam na kanapie przed telewizorem,w którym leciała jakaś telenowela.Nagle usłyszałam dzwonek telefonu domowego,z łyżką w buzi poszłam odebrać.Nie chciałam z nikim rozmawiać,ale trudno.
-Córcia zobacz czy w moim gabinecie leży czerwona teczka z napisem "Justin work".
Mam nadzieję,że jej tam nie ma,bo będą się wracali,a pewnie mnie wtedy wezmą ze sobą.Niestety owa teczka leżała na tym biurko i patrzyła na mnie z miną wygranej.*
-No jest.
-Kochanie błagam przywieź mi ją.Jest mi potrzebna,bo bez niej nic nie zrobimy.Proszę.
-Co? 
-Wyślę ci adres sms'em,kocham cię.Paa
Aż mnie zatkało.Mam wieźć mu jakąś teczkę?!? no nie...Ah no dobra,wyjdą po nią i ja wrócę do domu.Wzięłam ją,ubrałam swoje,białe conversy i chwyciłam za kluczyki.Co prawda prawo jazdy mam od 2 miesięcy,ale jeździć umiem.Wyjechałam z garażu,pełna złości ruszyłam w stronę restauracji Giorgio Baldi. Przez prawie 10 minut stałam w korku,ale w końcu udało mi się dojechać.Tata czekał już na dworze.Otworzyłam szybę i podałam mu teczkę.
-Dziękuje Sky,bez niej nic by nam się nie udało.-mówił.
-Spoko,to pa-wymamrotałam gotowa wracać.
-Czekaj,skoro już jesteś to chodź.Poznasz go-odparł otwierając drzwi od auta.
-Niee,ja już pojadę-próbowałam się wymigać.
-No chodź,będzie fajnie-rzekł praktycznie wyciągając mnie.
Zdążyłam jedynie wyłączyć silnik,a już znalazłam się na ulicy.Pognaliśmy do środka z prędkością światła.Byłam nieźle wnerwiona,miałam dać teczkę i wracać,a zostałam siłą zatargana na te spotkanie.Przy stoliku siedziała moja mama i brat oraz Justin Bieber z jego ekipą.Joel spojrzał na mnie,po czym zrozumiał,że jestem tu wbrew woli.
-Patrzcie kogo tu mam,to jest moja córka Skyler.-przedstawił mnie popychając lekko w moje plecy.
O to i Justin Bieber-nie tego się spodziewałam. Na prawdę ciężko było mi na niego nie patrzeć. On po prostu siedział uśmiechając się, kiedy tak się na niego gapiłam. Ubrany był w szyty na miarę garnitur od Armaniego, cały czarny. Nie miał krawatu,lecz górne guziki jego koszuli były odpięte, ukazując jego obojczyki i wyrzeźbioną, bezwłosą klatkę piersiową. Moje oczy podążały od napiętych ścięgien szyi, do wydatnej szczęki. Jego usta były soczyste i miały idealny odcień ciemnego różu. Nos prosty oraz doskonały.Nigdy nie widziałem tak intensywnie brązowych oczu, ani mężczyzny z rzęsami takiej długości. Jego jasnobrązowe włosy były idealnie ułożone do góry.W momencie,gdy tata wypowiedział moje imię przerwał rozmowę z mężczyzną siedzącym obok niego i spojrzał prosto na mnie.Oblizał usta,po czym przygryzł dolną wargę.Wstał ruszając w naszym kierunku.
-Miło cię poznać Skyler,jestem Justin-odparł przyglądając mi się,następnie ucałował wierzch mojej dłoni,którą raczył sam sobie wziąć.
-Usiądź z nami-wtrącił tata praktycznie usadzając mnie na krześle na przeciwko miejsca Justina.
Szczerze mówiąc nie miałam ochoty zostawać nawet w 1%,ale nie wymigam się już.Spojrzałam na ładnie ułożony talerz,a obok niego sztućce.
-Jestem Alfredo-głos chłopaka obok mnie sprawił,że wybudzenie mnie z myśli było bardzo łatwą czynnością.
-Sky-mruknęłam,ale on nie ustępował.
-Miło cię poznać-rzekł entuzjastycznie.
-Ciebie też-wymusiłam uśmiech.
-Córciu nie zjesz nic?-zapytała mama.
-Nie,jadłam w domu.-wymamrotałam niezadowolona,krzyżując ręce na piersi.
Czułam się tak nieswojo.Wyglądałam okropnie,potargane jeansy i znoszone trampki + niedbały kok to wady.Zaletą jest koszulka,która ratowała mój wygląd.Poczułam wibracje w kieszeni,po kryjomu spojrzałam na telefon.Joel napisał do mnie sms,że przeprasza,ale nie dał rady ich zatrzymać.Uśmiechnęłam się do niego,co miało oznaczać,że nic się nie stało i wróciłam wzrokiem do towarzystwa.Moja mama dyskutowała z jakiś mężczyzną,którego skądś kojarzę-ma na imię Scooter.Natomiast tata i Joel żartują z tym całym Bieberem.Westchnęłam głośno,jednak miałam nadzieję,że nikt nie zwróci na to uwagi.
-Więc Skyler może chcesz jutro pójść ze mną do studia nagraniowego? zobaczysz jak to wszystko działa-zaproponował Justin patrząc na mnie swoimi piekielnie pięknymi oczami.
-Sky,mów mi Sky-wyszeptałam.-Mogę pójść.
-Ohh dobrze Sky.-uśmiechnął się.
To jak wymawiał moje imię w jakiś sposób mnie fascynowało.Jest jakąś zagadką,którą właśnie próbuję rozwiązać.
Reszta wieczoru minęła na omawianiu szczegółów współpracy taty i Justina.Siedziałam po prostu cicho zastanawiając się ile dziewczyn zsikałoby się będąc na moim miejscu tuż na przeciwko wielkiego bożyszcza nastolatek.Jednak on od początku wydaje się być kimś innym niż przedstawiają go media.Może tylko gra,by zyskać sponsora,ale to już nie moja sprawa.Gdy w końcu mieliśmy się zbierać odetchnęłam z ulgą.Rodzice żegnali się ze wszystkimi po kolei,a ja obserwowałam każdy ruch Biebera.W końcu jednak zaczepił mnie Alfredo.
-To pa,Sky.Do jutra-uścisnął lekko moją dłoń z wielkim uśmiechem na twarzy.
Wyszeptałam ciche "pa" i ruszyłam w stronę wyjścia,lecz zderzyłam się z kimś.Mocno umięśniony tors odbił mnie lekko,na co niesłyszalnie jęknęłam.
-Miło było cię poznać Sky-usłyszałam gorący głos Justina,który zaraz mnie do siebie przycisnął co miało oznaczać przytulenie.
-Ciebie również-odparłam.
Poczułam jak trzyma dystans,jego ręce wylądowało na wysokości moich łopatek.Moje natomiast wisiały bezwładnie.Po chwili jednak odsunęłam się od niego i ruszyłam w stronę Joela,który już stał przy wyjściu.Zdecydowanie to było najdziwniejsze ze wszystkich takich spotkań...
*metafora.
___________________________________________________________________________
Witajcie :) przepraszam,że dopiero teraz dodaję ten rozdział,ale nie miałam dostępu do internetu.Mam nadzieję,że nie jest tak kiepski jak mnie się wydaje,że jest.Polecam sprawdzić aktualności w zakładce "rozdziały".
-Komentarze karmią wenę.
~.Miley

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz